#2 Mów do mnie jeszcze




Słowa, które tną jak ciernie. Inne, które leczą  rany.  
Jedno powali nas na kolana. Kolejne - uskrzydli.
 Słowa - określają wszystko. Lecz czy określają prawdziwie?

Na początku uogólnię. 
Przypuszczalnie każdy z nas choć raz w życiu padł ofiarą słownego ataku. Przypuszczalnie każdy z nas choć raz w życiu zranił kogoś posyłając mu soczysty epitet z zamiarem "pokonania wroga". 
Żeby mu poszło w pięty. Żeby poczuć się lepiej, pewniej, dowartościować się, może wyżyć.        Żeby pokazać mu, gdzie jego miejsce. Lub go w czymś uświadomić. Szczególnie w czasach,      gdzie słowa płyną szybciej niż myśli. 
Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem. 
Ile razy podnosiliście dobrym słowem na duchu? Ile razy to Was podnoszono? 
Często nie zastanawiamy się, jakie skutki będzie mieć nasz kolejny ruch. 
Potok słów wylewa się z nas jak tęcza z memów (tak, właśnie TA tęcza, o której prawdopodobnie pomyśleliście 😅).  Wystarczy maleńki punkt zapalny, który następnie zmienia się w siejące spustoszenie atomowe działo lub w ostoję spokoju i bezpieczeństwa. 

Kiełkujący ból

Wszyscy mamy tendencję do tworzenia własnych definicji. Nazywamy rzeczywistość i ludzi wokół. Najczęściej wedle siebie i własnego światopoglądu.
Faktem jest, że chodzi o to, co czujemy i jak czujemy. Czy coś nas uwzniośla czy równa z ziemią. Jak silni jesteśmy? Nie jesteśmy wcale. Nikt nie jest przygotowany na to, co go dotknie  do żywego. Nikt nie przewidzi, jakie słowo i w jakim kontekście sprawi, że wyrosną nam anielskie skrzydła, które poniosą nas wprost do spełnienia czy szczęścia. 

Opowiem Wam historię. 
Była sobie dziewczyna, która znała swoją wartość, ale miała nie zawsze wdzięczną pracę.          Podczas jednej z 12 - godzinnych weekendowych nocek spotkała ją pewna przykrość. 
Została obrażona przez klienta za to, że pełniła swoje obowiązki, które jej wpojono. Od początku zmiany, przy sporym ruchu - stara się, jak mogła, żeby wywiązać się 
z pracy tak, jak tego od niej oczekiwano. 
Tej nocy pobiła rekord w podawaniu kawy od godziny 20 do 7 rano dnia następnego.                  Pomiędzy podawaniem kawy, a obsługą baru - zwraca uwagę grupce mężczyzn, którzy nie do końca stosoują się do zasad panujących w jej miejscu pracy. 
Robi tam za barmankę, sprzedawcę, sprzątaczkę i bodyguarda. Musi być czujna, bo jest zdana sama na siebie. I czuwa nad komfortem ludzi z nią przebywających, lecz bywa zmęczona. 
Ja się jej nie dziwię. 

Po raz kolejny tej nocy wróciła z dyżuru w łazience (którą notabene sprzątnęła kilka minut wcześniej). Wchodzi do niej ponownie i opadają jej ręce. Pomieszczenie wygląda, jakby ktoś brał w nim prysznic.
Wychodzi więc i zwraca uwagę mężczyznom, że znów przysporzyli jej dodatkowej pracy. 
W ich mniemaniu jest czepialska, a ze strony jednego z nich lecą pod jej adresem ostre epitety. Jak najmocniej uderzyć w kobietę? Okazując jej kompletny brak szacunku i przyrównując do niewolnicy, mającej służyć "panu". 
Dziewczyna napracowała się tej nocy. Nie przyszła do pracy z zamiarem powrotu z niej ze łzami w oczach i dławiącą kluchą w gardle. A jednak... Poczuła się jak śmieć. Jak niby inaczej miałaby się poczuć? Została zaatakowana za to, że w ogóle otworzyła usta. Tak ją nauczono. Tak jej nakazano. Kierowało nią również poczucie własnej godności i szacunku do wykonanej przez siebie pracy. Ktoś jednak poczuł się w obowiązku pokazać jej, gdzie według niego jest jej miejsce - na kolanach, jak to kobieta. Wyobraźcie to sobie. 
Nad ranem wyszła z pracy zniesmaczona, zestresowana i smutna. Słowa, które obca osoba posiała w jej umyśle - kiełkowały. Wypierała je przez kilka kolejnych dni, tak bardzo wryły się        w jej myśli . Najgorsze jest to, że prawie w nie uwierzyła. 
To pomogło jej zrozumieć, że i ona sama potrafiła cisnąć w kogoś gromem, bo akurat znalazł się w jego zasięgu. Było jej wstyd, ponieważ ktoś inny przez nią mógł poczuć się jednakowo paskudnie. Nie zawsze o tym pamiętała.

To tylko słowa

"Nie przejmuj się." -  usłyszała. " Jesteś od niego mądrzejsza? Nie reaguj." Próbowała.
Jednak złośliwy chochlik zrodzony w podświadomości wciąż tłukł jej do głowy, że może faktycznie jest taka, jak ją nazwano? Może to faktycznie jedynie jej wina? A jeśli tamten gość miał rację i się czepiała bez powodu? W końcu mogła odpuścić, zacisnąć zęby i nie powiedzieć nic. Klient nasz pan. 

Wszystko, co nas spotyka jest składową różnych rzeczy. Jest wynikiem decyzji,                            które podejmujemy. Mówi się, że nic nie dzieje się bez przyczyny oraz, że na wszystko mamy wpływ. Oczywiście, że mamy. Jako istoty świadome i w większości rozumne - nie pozostawiamy losu przypadkowi (a przynajmniej się staramy). 
Pytanie: czy gdyby dziewczyna się nie odezwała - miałaby czyste sumienie? 
Czy działanie wbrew własnym zasadom i zaciskanie zębów uchroniłoby ją przed natrętnymi myślami? Poniekąd na pewno. Lecz czy nie wyrzucałaby sobie, że pozwala komuś nie szanować swojej pracy? Na to pytanie każdy niech odpowie sobie sam. 
Ponieważ najgorszą rzeczą, którą robimy jest OKREŚLANIE. Szczególnie, kiedy określenia noszą wydźwięk na wskroś negatywny. OCENIAMY, bo tak jesteśmy skonstruowani. 
Doświadczamy i wysyłamy w świat to, co akurat jest najbliższe nam w danej chwili. 
Często złość, frustrację, stres - bo "wstałem/wstałam lewą nogą",                                                      "jestem nieszczęśliwy/nieszczęśliwa", "nie układa mi się", w końcu bo"nie rozmieniła mi pieniędzy" czy "nie sprzedała piwa". Znam osoby, które są w słowach ostre jak brzytwa,                 a tak naprawdę wołają o pomoc. Ponieważ nie umieją inaczej o nią poprosić.
Ile dobrego można by było zrobić, gdyby to wszystko zrehabilitować na plus, nie na minus. 

Ile razy łapałam sama siebie na bardzo negatywnym myśleniu - o sobie czy o kimś.                       Bo przecież każdy z nas wie najlepiej, jaka jest druga osoba i co się dzieje w jej rzeczywistości... Każdy ma dla innych gotowe dobre rady i receptę na szczęście. 
Każdemu łatwiej ocenić niż wyciągnąć rękę. Zazwyczaj jednak kierujemy się dobrem swoim, niekoniecznie czyimś.
Grunt to umieć wybaczyć sobie i przede wszystkim - nie powtarzać tych samych błędów. 
Nie ranić świadomie. A za nieświadomość umieć przeprosić. 
To, co wychodzi z naszych ust jest ważne. Dla nas i dla innych. Słowa bowiem ranią bardziej     niż cios w twarz. Złamanie się zrośnie, siniak zejdzie, na miejscu rany pojawi się strup i w końcu odpadnie. 
Słowa kaleczą. Głęboko i na długo. Nie tyle w oczach innych, co w naszych własnych.

"Słowa palą, więc pali się słowa...

Nikt o treści popiołów nie pyta."*

Wszystko można stworzyć na nowo. Ulepić zamek z piasku i oblać go betonem, wznieść coś wspaniałego na solidnych podstawach, odbudować. Mówi się, że za dużo słów padło, żeby coś uratować. Owszem, nic nigdy nie będzie takie samo.  W przeciwnym razie nie płynęłaby z tego żadna nauka. Wiele zależy od tego, co  ostatecznie chcemy słać w świat. 
Skoro potrafimy wykazać się empatią i zrozumieniem,  podnieść kogoś z kolan. Dodać mu mocy, wiary i nadziei. Słowem podnieść na duchu, dopingując bez zazdrości i zawiści. Wyznawać miłość, negować nienawiść. Opisać, co się kocha i pomimo czego - mamy czystą kartę. Jedynie od nas samych zależy, jak ją wypełnimy. 
Czy będą to okowy mroku czy światłe idee - wszystko w naszych rękach. 
Żyć według własnych zasad nie narzucając ich innym. 
Sięgać dalej niż czubek własnego nosa.
Zrozumieć, że jako społeczeństwo - jesteśmy jednością złożoną z milionów indywidualności. Pełnych sprzeczności, podejść, racji i wyznań. 

Walka jest najtrudniejsza, kiedy staje się oko w oko z samym sobą. 
Wszystkie zmiany jednak musimy zacząć od siebie. Na długo przed tym zanim zaczniemy zmieniać wszystko wokół. 
I na koniec, najważniejsze: nie dajmy komuś opowiadać naszego życia czyimiś słowami. Twórzmy swoje życie własnymi😊🙌



* cytat z utworu Jacka Kaczmarskiego pt"Marcin Luter"



Komentarze

Popularne posty